Bo wszystkie koty nasze są....
sratatatajka portal
Świetne !!! Lekkie pióro i ciekawe prowadzenie akcji. Bardzo zaskoczyła mnie rozległa znajomość nazw i faktur materiałów (czyżby architekt wnętrz?) mój mąż dzieli materiały na miłe i niemiłe w dotyku Pozdrawiam OlaFarmaceutka napisał: Świetne !!! Lekkie pióro i ciekawe prowadzenie akcji. Bardzo zaskoczyła mnie rozległa znajomość nazw i faktur materiałów (czyżby architekt wnętrz?) mój mąż dzieli materiały na miłe i niemiłe w dotyku Pozdrawiam Ola
Bardzo serdecznie dziękuje za wszystkie miłe słowa i komentarze
Niestety nie jestem architektem wnętrz tylko inżynierem budowlanym
Dzięki moim hobby już w niejedną dziedzinę zabrnąłem, i baaaardzo różne informacje tkwią w mojej głowie.
Obecnie doładowuję szufladkę o ragdollach
Czasami moja żona twierdzi nawet,że mam w głowie setki niepotrzebnych i nieprzydatnych informacji (czytaj - śmietnik)
W najbliższym czasie postaram się wypuścić kolejną część
Fajnie! Czekamy z niecierpliwością
Pisz, pisz i jeszcze raz pisz.
Cudnie "opowiadasz"!
1. ARTEMIS
1.3. TRUDNY OKRES
Zmiana atmosfery w mieszkaniu stała się delikatnie wyczuwalna....
Nie chodziło tu bynajmniej o to, że przyszła wiosna i częściej się wietrzyło mieszkanie co to, to nie!
Najpierw powalająca bryza "swoistego zapachu" zaczęła unosić się znad kuwety.
(Dla niewtajemniczonych - określeniem "swoisty zapach" chemicy nazywają najbardziej śmierdzące związki i odczynniki.
PS. pozdrawiam panią od chemii z LO :*)
Tak jak w przypadku porządnej autopsychoterapii - przeszedłem wszystkie etapy...
WYPARCIE
Pierwsze uruchomiły się odruchy obronne w stosunku do Artiego! "Przecież tu wcale nie śmierdzi" - powtarzane w myślach jak mantra, nie potrafiło stłumić zapachu wydobywającego się znad kuwety... Łapałem się na tym - że przekonywałem dziadka że się myli i zapachu żadnego w domu nie ma.
Pewnie kupiłem zepsuty odświeżacz powietrza albo coś zjełczało w kuchni.
Wszystkie pomysły były lepsze od myśli że troszkę ponad półroczny kociak zaczyna podśmierdywać!
NEGACJA
Kiedy zapach postanowił wyjść naprzeciw mojemu zdrowemu rozsądkowi... zdrowy rozsądek pojechał na wakacje!
Chyba najgorsze co mogłem w tamtym momencie zrobić - to zanegować tak oczywisty fakt, że mały kociak - tak rozkosznie baraszkujący przez te kilka miesięcy, zaczyna dorastać... Nie wiem co wywoływało większą panikę - to że maluch staje się "dorosły" czy to że ukrócą się: beztroskie atakowania kapci, grzmocenie łapką w bombkę choinkową, czy ataki znienacka - wyskok zza drzwi z pełnym najeżeniem i zabawno-zaczepnym obłędem w oczach
W moim przypadku, panika związana z zaistniałą sytuacją, objawiała się w obsesyjnie częstym wymienianiu zawartości kuwety, podmywaniu kota (niestety - z perspektywy czasu brzmi to fatalnie) oraz inwestowaniem w coraz wymyślniejsze dezodoranty i odświeżacze powietrza.
Aktem desperacji w moim wydaniu było bieganie za kotem z dezodorantem i odświeżanie powietrza w ślad za nim. Teraz wiem ile zabawy musiał mieć mój dziadek - patrząc na moje poczynania jako bezstronny widz!
DEPRESJA
Depresja nie trwała długo. Może nawet to za duże słowo, aby opisać ten stan, w którym się znalazłem.
Pewnie gdybym był kobietą, wizja tego,co miałem zgotować mojemu pupilowi nie była by, aż tak przerażająca , ale mężczyzna odbiera takie sytuacje bardzo osobiście. Wyobrażenia jak po tym wszystkim - co nieuchronnie miało się zbliżać - będzie się czuł Artemis, jaki będzie miał do mnie żal, a może nawet mnie znienawidzi - wpędziło by każdego właściciela kota płci męskiej - w daleko posuniętą nerwicę połączoną z bezsilnością i współczuciem dla zwierzęcia.
Z czasem ze wszystkich tych uczuć zaczyna dominować właśnie bezsilność i strach -że albo ja się uduszę, albo kot wypadnie przez otwarte na oścież okno i na łeb na szyję zleci z trzeciego piętra na chodnik pod blokiem!!!
Ten dylemat doprowadził mnie do następnego kroku...
AKCEPTACJA
Wiedziałem co trzeba zrobić, choć zapewne jego ból, był by moim bólem.
Artemis powiedział by pewnie - "a weź sobie ten ból w ch...rę".
Ale po pierwsze nie potrafi mówić a po drugie - byłby za dobrze wychowany aby zakląć!
Pogodzenie się z losem (oczywiście kocim, ze swoim bym się tak łatwo nie pogodził!!), skutkowało zapoznaniem się z lecznicami i opieką weterynaryjną w najbliższej okolicy.
Okazało się że jako właściciel byłem bardziej wybredny w wyborze lecznicy, niż byłem jako maturzysta w wyborze kierunku na studia.
Za pierwszym podejściem wykluczyłem wszystkie lecznice prawobrzeżnej Warszawy. Do dnia dzisiejszego nie wiem, czym się kierowałem. W każdym razie stwierdziłem że lecznica godna mojego kota, a właściwie jego "klejnotów" musi byś z Centrum.
Jakby lokalizacja gwarantowała profesjonalizm usług.
Po długim wybieraniu lecznic, i odrzuceniu wielu kandydatów do "łapy" mojego kota... w końcu wybrałem.
Mój pierwszy telefon do lecznicy o mało nie powalił mnie trupem!
Lekarz stwierdził że kot jest za młody na kastracje - bo jeszcze mu wszystko "nie dojrzało" i trzeba poczekać aż kot będzie miał rok!!
Nie dojrzało??? A co to śliwki mirabelki?? Po tylu staraniach i walce z własną psychiką - taką informację należało opić. Pytanie tylko czy w takiej chwili męski właściciel kocura, pije z żalu i rozczarowania czy ze szczęścia i odroczenia nieuchronnego.
Okazało się po ok. dwóch tygodniach, że w tych sprawach mój kocur postanowił pójść mi na rękę, w sposób najmniej oczekiwany...
Wciagają mnie Twoje opowieści jak dobre wino ....
czekam z zapartym tchem na jeszcze
No mój drogi trzeba Ci przyznać, że napięcie to Ty umiesz stopniować! I jak ja mam teraz wytrzymać do następnej części?
Za dalszy ciąg.
szubunkin napisał: [
Okazało się po ok. dwóch tygodniach, że w tych sprawach mój kocur postanowił pójść mi na rękę, w sposób najmniej oczekiwany...
I co dalej !!!...... cierpliwość nie jest moją mocną stroną
szubunkin ulituj się pliss
I co Ty najlepszego zrobiłeś Człowiek się na chwilę wyciszy, a tu znów dawka świetnej opowieści urwana w najlepszym momencie
Bardzo dziękuję za zachętę i mam nadzieję, że moja historia pozwoli czytającemu na chwilę relaksu.
Przepraszam ze przez moment nie będzie dalszej części, ale mam do piątku wydanie projektu w pracy i nie mam możliwości aby poświęcić troszkę czasu na dalszą część.
Proszę o odrobinę cierpliwości
super opowieść, brakuje jeszcze wzmianki o ragdollku z avatara
masz lekki pioro ,czyta sie wysmienicie
1. ARTEMIS
1.3. OCZEKIWANIE NIEUNIKNIONEGO
Maj to mój ulubiony miesiąc. Nie tylko dlatego, że jest długi, majowy weekend, podczas którego wypadają moje urodziny. Miesiąc ten kocham przede wszystkim ze względu na zapachy. Zaczyna się delikatnym i intrygującym aromatem konwalii by finiszować upajającym i dominującym zapachem bzu (niektórzy nazywają go lilakiem). Ciepłe, słoneczne dni, z bardzo miłą temperaturą w okolicach 15°C i śpiewem ptaków – to jest to, co tygrysy lubią najbardziej! W moim domu właśnie takie dwa tygrysy delektowały się tym wspaniałym okresem w życiu! Dla pierwszego – była to dwudziesta enta majówka, pozwalająca na kontestację najpiękniejszego miesiąca w roku. Dla drugiego – była to pierwsza majówka w życiu!
Dawno nie widziałem takiego wybuchu radości i eksplozji energii jak u Artemisa.
Polowanie i czajenie się na wróble, które radośnie ćwierkały wychowując młode w gnieździe pod oknem, było zajęciem kota na pełen etap.
Ale wracając do zapachu….
Nic nie zapowiadało że ten maj będzie taki sam jak w zeszłych latach. Artemis zaczął pod koniec kwietnia znaczyć teren, po czym mój nos zdopingował mnie do telefonicznego szturmu lecznicy weterynaryjnej. Dowiedziawszy się, że aby zabieg był pewny, należy poczekać aż kot skończy rok. Przeżyłem zawód.
Jednak Artemis, ze zwiększoną częstotliwością podmywany, rugany za smrodzenie i zdopingowany częstszą niż zazwyczaj wymianą żwirku, postanowił się nade mną zlitować.
Kot zaczął się wylizywać tam gdzie najbardziej podśmierdywał. Nie wiem czy litość dla właściciela tak na niego podziałała, ale w ciągu dwóch tygodni zapach w domu ustąpił.
Owszem kuweta śmierdziała jak dawniej, a można by powiedzieć, że nawet dwa razy bardziej niż normalnie, ale za to w mieszkaniu znów można było wziąć głębszy oddech i poczuć zapach konwalii .
Kot poczciwie wylegujący się na parapecie, w promieniach majowego słońca, mrużący oczy i mruczący serenady z zadowolenia, to był widok który potrafił zjednać mu każdego.
Co więcej Arti miał od małego zdolności do zjednywania sobie sympatii u ludzi.
Czwartkowe spotkania brydżowe moich kumpli ze studiów, zawsze zaczynały się od przywitania się z kotem, który wesoło i bez najmniejszych obaw, podchodził do nowoprzybyłych. Napomnę tylko, że w śród brydżystów byli nie tylko miłośnicy, ale również osoby które za kotami nie przepadały. Po dwóch spotkaniach – kot kupił sobie wszystkich. Nie był nachalny, ale z każdą osobą złapał swoisty kontakt, wiedząc podświadomie na ile z daną osoba może sobie pozwolić. Niektórzy byli uprzywilejowani i kot wskakiwał im na kolana, inni dostąpili zaszczytu obtarcia się kota o nogawkę. Wszyscy polubili Artiego.
Niestety nie we wszystkich strefach życia kota było tak sielankowo.
Pewne symptomy były niepokojące i na tamten czas zacząłem się poważnie obawiać o jego zdrowie.
Świetnie czyta się te twoje opowiadania .
Z wielką niecierpliwością czekam na kolejne odcinki .
Jeśli kiedyś postanowisz wydać te opowiadania w formie książki ,to ja pierwsza ustawię się po nią w kolejce .
Kapitalny sposób oddawania klimatu i nastroju chwili. Czekamy na cd.
Hmmm... Mam tylko 1 zastrzeżenie - te odcinki są zbyt krótkie