nieudana kastracja
sratatatajka portal
Update-W lipcu Diego zaczął "gwałcić" Ebro, dojrzał , co objawaiło się nie tylko tymi gwałtami,ale one były uciążliwe.... Zrobiliśmy mu w naszej klinice weterynaryjnej specjalistyczne badania lekarskie , hormonalne, które potwierdzily, że jądro jest,
6 sierpnia, po kolejnej operacji ... mamy kastrata! Tym razem jądro znaleziono. Dieguś już doszedł do siebie, szybko zresztą, to twarda sztuka . Jutro jedziemy ściągnąć szwy.
To może ja opiszę kastrację Dyzia- mego kota brytyjskiego. Niestety to mój pierwszy kot i miałam jeszcze za małą wiedzę. Hodowczyni w dniu wyboru mocno sugerowała, że mam się zdecydować właśnie na niego. Myśłę dziś z perspektywy czasu, że wiedziała o wnętrostwie malca i licząc na mą małą wiedzę właśnie Dyzia usiłowała za wszelką cenę mi sprzedać. No z tego to się akurat dziś cieszę przeogromnie bo Dyziulek jest przekochany!!! Kupiłam tego szkraba no i czekaliśmy na kastrację. Zaznaczam, że umówiłam się na ten zabieg telefonicznie pytając czy musi być przed tym jakaś wizyta przedzabiegowa. Odpowiedziano mi, że nie. Kociak był regularnie szczepiony i odrobaczany u weta i nigdy nie usłyszałam w gabinecie, że ma niezstąpione jądro. Nadszedł więc dzień kastracji (8 miesięcy) i odwiozłam do kliniki kotka. Dodam, że największa najbardziej renomowana klinika w mieście. Przy odbiorze dopiero udzielono mi informacji, że Dyzio był wnętrem i na zewnątrz miał tylko jedno jądro. Przeszedł operację z otwieraniem jamy brzusznej. Niestety miał kilka cięć, bo jak mi powiedziano trudno było znaleźć to jądro. Bardzo byłam w tamtym czasie wkurzona na całą sytuację. Nie mogłam pojąć jak można było go ciąć tak na pamięć na zasadzie, że oto w tym miejsu w jamie brzusznej jądro najczęściej występuje no to otwieramy tutaj. Póżniej zaś jak jądra w spodziewanym miejscu nie znaleziono to otworzono w innym. W sumie aż cztery cięcia, cztery rany. Zła byłam potwornie na to, że nie zastosowano usg. Może ktoś bardziej kompetentny mi tutaj napisze, czy to badanie jest niekompeteentne w takich przypadkach, bo jakoś nie za bardzo rozumiem fakt że jąderka nie można znaleźć... Na szczęście Dyzio goił się rewelacyjnie więc po czasie emocje ucichły, ale powiem Wam szczerze że do lekarza co ten zabieg wykonywał choć to najbardziej uznany wet w mym mieście do dziś, a sytuacja była cztery lata temu nadal mam olbrzymi uraz...
Opowiem jak to było z Diego - byłam przy USG mojego kocurka- stalismy oboje z TŻ oraz 2 weterynarzy, potem przyszła jeszcze jedna Pani doktor - żadne z nich jądra nie widziało ! Nie wiem, być może to kwestia sprzętu,ale oni tam innego nie mają a wiem, że bardzo pomagaja zwierzakom . Poza tym - nie wiem czy Ci pokazali to wyciągnięte jąderko , bo mi tak - i powiem tak, miało ok 3-4 mm długości i ok 2 mm szerokości ... Uwierz mi - trudno to zlokalizować ........
Ale współczuje Tobie i Twojemu kocurkowi przede wszystkim
Nam lekarze powiedzieli , że ciężko bylo tą jądro znaleźć ,ale nacięcie było 1 ok 3 cm długości ... Nie wiem czemu kroili tak strasznie Twojego kotka.....
Jądro czasem trudno jest znaleźć, ale jeśli klinika ma odpowiedni sprzęt i dobrych fachowców to nie jest to niemożliwe. Czasem trzeba trochę się naszukać, ale przynajmniej przybliżone miejsce, w którym jąderko się znajduje, można określić.