Minimilsim Szklary 19.05
sratatatajka portal
Minimilsim – Szklary by MaciekUkrSzklary, niegdyś jakaś huta czegoś tam i piękna prawie zurbanizowana miejscówka do walk CQB a dziś pozostał tylko komin. Za to okoliczne lasy i pagórki to świetny teren do zabawy w zielone. Kiedyś w zasadzie poza bliskimi rejonami nie wykorzystywany na rzecz ruin a obecnie teren całkiem okazały, pozwalający na spokojne operowanie przez kilka czy nawet kilkanaście godzin całkiem sporym grupom ludzkim.
Mini, semi czy jak tam zwać podobne opcje milsima zaczynają być popularne od pewnego czasu. I to nie tylko na dolnośląskim ale i w innych rejonach. Ich nazewnictwo się trochę różni ale ogólna zasada czy też zasady są uproszczonymi czy też łagodniejszymi wersjami milsimów. I różnie toto wygląda, bo albo trwa 2-3 dni ale z respami albo kilka, kilkanaście godzin ale bez respa lub też z innymi ułatwieniami czy też utrudnieniami w stosunku do powszechnie w przyrodzie występującej yebanki. W tym przypadku mamy zasady milsimowe z ograniczeniem amunicji, medykiem ale bez respa za to z limitem czasu na kilka godzin. Ma być szybko i fajnie.
Pierwszy ranny po naszej stronie…
Jest ciepło a nawet gorąco. Mimo, a może przede wszystkim, bo zaczyna się w południe. Akurat gdy słonko ma swój szczyt niekoniecznie ekonomiczny. Jesteśmy po stronie mundurowej. Ja z Radziejem jesteśmy w TF-ie szczupłego co nam akurat wyjątkowo pasuje. Co prawda Radziej rusza wcześniej bo ma zgodnie z zadaniem zostać później znaleziony albo i nie, więc na razie TF jest bez niego. Ruszamy chyba zgodnie z planem. Na przedzie idzie grupa z Republiki plus inni wraz z dowódcą naszej strony a grupa szczupłego w tym i ja robimy za ariergardę czyli jak to mawiał jeden taki Gustlik – tylną straż, jak ktoś z tyłu to go strasz. Bazę mamy mieć w sztolni i tam się kierujemy.
Ranny, jeszcze, wróg…
Już po chwili przy podejściu pod sztolnię czoło zostaje ostrzelane i mamy pierwszych rannych. Szczupły prowadzi nas na skarpę nad sztolnią skąd ostrzelano naszych. Przeszukujemy teren nad sztolnią, ale wróg sprytnie się wycofał. Wtedy nie wiedzieliśmy, że to była trzecia strona czyli przemytnicy w osobie MaciakUkr plus sztuk jeden. Przeszukanie terenu nic nie wykazało poza śladami, że ktoś tam był. Wracamy do bazy już założonej.
No to gdzie jesteśmy…?
Pierwsze zadanie. Po prawdzie jako szeregowy wojak nawet nie wiem co to miało być ale idziemy drogą wzdłuż skarpy w której jest nasza baza. Przy skrzyżowaniu wydaje się mi i Chochołowi, że coś słyszeliśmy na górce i sprawdzamy ją, ale zero wroga. Wracamy do reszty i odbijamy w prawo w stronę kolejnych jakiś pagórków. Prawdopodobnie będziemy szukać bazy przeciwnika. Cześć naszego TF-u już wcześniej obsadziła jedno ze wzniesień a my wraz ze szczupłym dochodziliśmy powoli gdy ciszę naszego spaceru przerwały strzały z aega oraz dźwięk z radia – kontakt! Nasi nawiązali kontakt ogniowy z przeciwnikiem, który się pojawił na sąsiednim wzgórzu. Ruszamy i my. Ktoś po stronie przeciwnej dostał. Skradamy się. Ja wraz z Chochołem idziemy na razie dołem wzniesienia. W końcu wypatruję przeciwnika. Na wzgórzu walczy reszta naszych i ktoś zostaje ranny. Ja zostaję i obserwuje wroga i Chochoł obchodzi by oflankować przeciwnika. Prawdopodobnie i on mnie zauważył ale co dziwne nie strzela. Z mojej prawej strony podchodzi Jerry i szczupły. W końcu strzelam i inni strzelają. I choć pod górkę mam to trafiam albo ktoś z naszych mi w tym pomaga. Jeden zdjęty. Ale tuż nad skarpą jest kolejny. I znowu wymiana kompozytu i kolejny dostaje. Podchodzimy pod górę. Ktoś z naszych też dostaje. Likwidujemy rannych i wchodzimy na skarpę. Tam jeszcze są przeciwnicy. Popełniają poważny błąd taktyczny nie walczą o rannych. U nas tak nie ma. Jak ktoś dostaje, to zaraz jest leczony. Chłopaki z góry wymiatają następnych. Wbijamy na skarpę i strzały, próbuję skoczyć w dół poniżej ale w locie dostaję kulkę. Teraz już tylko wzywanie medyka. Ale dochodzi i wracam do akcji. Próbujemy razem ze szczupłym zdjąć tego snajpera, ale co chwila nas gdzieś przydusza. Wyjście na skarpę kończy się serią w stronę szczupłego i pięknymi ewolucjami akrobatycznymi tegoż jak przeskakiwał za skarpę. W końcu i tego ostatniego trafiamy. Bilans – 7 wrogów zdjętych u nas wszyscy żywi ale tylko szczupły bez rany. W międzyczasie doszło do nas wsparcie z bazy, ale za bardzo nie poszalało.
Powrót do bazy, to kolejne wezwanie, że ktoś atakuje bazę ze skarpy i znowu przeszukanie terenu, które kończy się znalezieniem niczego. Po krótkiej przerwie ruszamy po Radzieja. Wreszcie mamy jakiś z nim kontakt. Bez problemów znajdujemy go i wracamy okrężną drogą.
Po kolejnej wizycie w bazie ruszamy by wysadzić maszt. W pełnym składzie już z Radziejem ruszamy drogą w kierunku wieży radiowej. Na skarpie widzimy kogoś w marpacie jak sobie siedzi w krzakach. Po podejściu okazuje się, że jednak jest przeciwnik. Pogoniony seriami po pleckach ucieka galopem pod górę nie czują jak kulki mu się odbijają po szpeje i camelu, a my za nim. Trochę wolniej, bo nie wiadomo kto jest w pobliżu i czy na nas nie czeka jakaś zasadzka. Z górki mamy widok na nasz cel i podchodzimy. Kontakt!!! Jest wróg. Cześć idzie na ich pozycje obronne reszta flankuje. Kogoś tam zdejmujemy w ilości chyba sztuk dwu. Podchodzimy bez strat prawie pod maszt i odpalamy dym. Cel zniszczony. Wycofujemy się. Ale nie wracamy prosto do bazy. Próbujemy znaleźć bazę wroga i robimy daleki recon przez pagórki i jakieś chaszcze i inne tam przeszkody terenowe.
Powrót do bazy i tuż przy zejściu z drogi gdzie ja się odłączam ze szczupły a reszta ma wejść na skarpę nad sztolnią kończy się ostrzałem przez wroga. Śmiertelnie zostaje trafiony po raz drugi Chochoł a Radziej dołącza do wesołej gromadki rannych. Przeszukanie okolicznych krzaków niestety nie przynosi skutku. Ruszamy skarpą, ale też niczego a raczej nikogo nie znajdujemy. Jeden z oddziałów gdzieś natrafił na przeciwnika. Idziemy w jego kierunku. I dochodzimy do nich, ale tam już sprawa jest rozwiązania na naszą korzyść. Wróg jest albo martwy albo wzięty do niewoli. W zasadzie mamy 3 albo 4 jeńców. W trakcie wycofywania się z jeńcami, zostajemy ostrzelani. Ale ostrzał jest na tyle niecelny (Maciek mówił po, że celował, łobuz, we mnie), że w nasze siły nie trafia ale skutecznie trafia naszych jeńców, z których tylko jeden przeżywa. Zostaje eskortowany do bazy a my ruszamy na poszukiwanie przeciwnika. Myśleliśmy, że to resztki cywili próbowały zlikwidować swoich a teraz naszych jeńców by żadne informacje nie wpadły w nasze ręce. Ale to byli znowu przemytnicy.
Poszukiwania strzelców nic nie dały i po powrocie do bazy zostaje ostatnie zadanie a w zasadzie dwa. Nasz TF idzie na skrzyżowanie odpalić flarę a potem łączymy się z resztą i ruszamy na ostatni patrol gdzie podobno mogą nas zaatakować niedobitki wroga w ilości podobno sztuk dwa. A nas kilkunastu dalej żyje bo poza Chochołem nikt nie zginął choć rannych jest trochę. Spacer przez lasy skończył się na parkingu i skończył imprezę.
PODSUMOWANIE
Cóż… W zasadzie nie ma co podsumowywać. Bawić się bawiłem dobrze i podobnie jak reszta TF-u i naszej strony jesteśmy zadowolenie z imprezy. Prawdopodobnie ci, którzy skończyli wcześniej już trochę mniej, no ale takie to są realia. Nieźle nam mieszał Maciek jako przemytnik, i robił zamieszanie pod bazą, bo co chwila czy też co dwie chwile mieliśmy na radiu info, że ktoś ich z tej skarpy atakuje. Było intensywnie. Nawet bardzo co w dużej mierze zawdzięczać muszę szczupłemu bo tak nas poganiał po tych cholernych pagórkach, prawie bez odpoczynku.
Z mankamentów to trzeba zaznaczyć, że czytanie zasad ze zrozumieniem leży. I tym razem sam się czymś takim popisałem bo choć czytałem to zapomniałem o tym, że rannych się nie dobija a to uczyniłem. Ale, może na szczęście albo i nie, osoby dobite tez nie poczytały, bo się z tym faktem zgodziły i poszły do domu. Co prawda nawet w przypadku gdyby zaprotestowały, to akurat ich koledzy nie grali za bardzo zespołowo i olewali rannych.
Nie wiem ja po drugiej stronie, ale u nas trochę czasu zajęło bo nasz sztab czy też dowództwo nauczyło się w jakiś racjonalny sposób korzystać z radia by można było z niego jakoś sensownie korzystać, ale na plus należy zaznaczyć, że chęć była i jakoś to w końcu wyszło. Co prawda dowódca nie powinien się nigdy pytać czy ktoś chce coś zrobić tylko wydać rozkaz a koledzy idą i robią a nie, że im się nie chce, bo to kiepsko brzmi nawet jak się to słyszy na radiu.
Gratuluję Maćkowi organizacji imprezy, w której sam się pewnie dobrze bawił, bo mógł sobie pohasać tu i tak i jeszcze postrzelać. Bez tej opcji było zapewne po naszej stronie zdecydowanie nudniej w szczególności że w godzinę udało się wyeliminować całkiem spore siły wroga.
Pozdrawiam wszystkich uczestników i do zobaczenia na następnej imprezie.
Link do fotek:
https://picasaweb.google.com/yarakka/MinimilsimSzklary#